wtorek, 22 grudnia 2015

Mam dość ciągłości i monotoniczności mojego życia. Myślałam nad tym wczoraj, dzisiaj i już tak nie dam rady. Właściwie dałabym, ale czemu mam udawać we własnym życiu? Kto wie jak długo będę mogła się nim cieszyć? Dlatego mam dość, mam dość tego, że nie jestem sobą. Nie czuje się sobą. Czuje się jakby moja dusza była w obcym ciele, słaba i bezbronna, zagubiona i pozwalająca na decydowanie o jej życiu. Moim życiu. Dlatego tak bardzo mam dość obecnego stanu rzeczy. Chce żyć jak dawniej, kochać jak kocham i żyć. W tej chwili kiepsko żyje. To nie tak, że nie jestem szczęśliwa. Jestem szczęśliwa i zakochana, ale na litość boską nie jestem sobą. 
Nie zauważalnie dla osób postronnych jestem dalej tą super dziewczyną, ale to ściema. Moje życie to chwilowo ściema. Mogę stanąć na wysokości zadania jeszcze trzy miliony razy, ale po co mi to, skoro powoli każda z rzeczy jest nie tak? Nie tak jest klatka, w której każdego dnia znajduje się kolejna część mnie. Jakby moje oczy, które mogą patrzeć tylko w jedną stronę, usta które rozmawiają tylko z rodziną. Uszy, które słyszą tylko jeden głos i bezbronność, której nigdy nie miałam. Nie chce tego co mam w chwili obecnej. Nie chce czekać na wiadomość, bo to nienormalne, ona powinna tu być. Bez względu na wszystko. Wskazówka zegara tyka, a czas nie jest odwracalny. Wszystko co robimy teraz ma wpływ na to, kto z nami będzie następnego dnia.

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Cześć, dawno mnie tu nie było.
Kawa?
Herbata?
Czy od razu wódeczka?


Ostatnio jestem wyczulona na wszelkie formy wybuchu agresji, krzyku i emocji. Dystansuje ludzi i powoli mam wszystko co raz bardziej gdzieś. Znów nie wiem na czym stoję i znów wiem, na czym będę stać. Pogrupowałam ludzi na tych, którzy skoczą za mną w ogień daleko od tych, którzy nie zrobili by nic. Za 3 dni święta, za 10 sylwester. Magia świąt mocno bije po oczach i pierwszy raz, od bardzo dawna coś tam czuje. Chodzę ulicami i widzę ludzi posiadających dziwne twarze. Ale ja też ją mam. Nieznaczącą nic dla innych. Mijającą bez celu. Wracając do wyczulenia. Kurde. 
Mam dość krzyków, wisków, machania łapami i tępych spojrzeń. 
Rzygam nimi. 
Czuje, że ostatnio przestałam być sobą. Skończyło się friliwe Klaudynki. Nie chodzi o obecny bycie w związku, czuje się jakby czegoś w życiu mi brakowało. Jakiejś świadomości, która obtoczyła by mnie aurą bez zbędnego pierdolemento. Brakuje mi oparów kurestwa. Nie odnajduje się w ramkach, nie odnajduje się w monotonii, braku wypadów, szybkich decyzji, pomysłów. Stania w drzwiach z kumplem, który nie chce nic, kumplem który po prostu ma ochotę pogadać, bo wkurwiają go panny, które czegoś ciągle chcą. On wie. Ja nic nie chce. Tak było kiedyś, dzisiaj nie wychodzę nigdzie. Siedzę w domu i popełniłam błąd godząc się na to. I wiem, że gdy będzie sylwester. Gdy będę mogła bez zbędnego "ale" przy swoim mężczyźnie rozmawiać z innymi mężczyznami i będzie wiedział, że w moim życiu nie ma miejsca na innego faceta niż ten, z którym się spotykam. Chce zobaczyć stare mordy, które dały mi zajebiste życie przed pół roku. Ludzi, którzy ratowali mnie tortillą w nocy, kurtką w zimny wieczór, podwózką gdy było trzeba, piwem gdy suszyło i towarzystwem gdy najbardziej tego potrzebowałam. 
Muszę zmienić zasady gry, tylko jeszcze nie wiem jak.